Dzisiaj poruszę temat
specjalizacji w wykonywanym przez siebie rękodziele. Ok, może „siebie” to zbyt
dużo powiedziane – moje rękodzieło ogranicza się do wymiany żarówek w
samochodzie, regulacji spłuczki i tym podobnych „męskich tematów”. Miałem na
myśli Fraszkę i pewnie niejedną czytelniczkę (czytelnika?) tego bloga.
Otóż Fraszka imała się już
przeróżnych form rękodzieła artystycznego: a to papierowe
kartki i albumy, a to
haftowane aniołki, a to choinki z makaronu. Czasem zdarzało się, że ledwo
kończyła jakiś projekt, a już brała się za kolejny. I to zanim jeszcze zdążył
ostygnąć pistolet na klej...
Największy pociąg do rękodzielniczych
eksperymentów objawiała po ukończeniu kolejnego kursu czy szkolenia w temacie
„do czego się jeszcze może przydać makaron albo kawałek szmatki?”. Po takich
eksperymentach dalej mamy w szafie kilkukilogramową szpulę hartowanego drutu.
Po co? Ano na różnego rodzaju druciane kwiatuszki, latarenki i drzewka.
I
tutaj pojawia się pytanie: czy lepiej
jest „ogólnie się rozwijać” czy specjalizować w jakiejś dziedzinie
rękodzieła?
Oba kierunki mają swoje „dobre i złe” strony. Specjalizacja oznacza (a
przynajmniej powinna oznaczać) osiąganie coraz lepszych wyników w
wybranej „dyscyplinie”
oraz zmniejszenie ilości potrzebnych materiałów i narzędzi. Rozwój
ogólny
natomiast nie pozwala znudzić się „robieniem ciągle tego samego” i
umożliwia
stałe poszerzanie swoje umiejętności.
Moim zdaniem najlepszym wyjściem
jest pewnego rodzaju kompromis – specjalizacja, ale niezbyt ograniczona lub jak
kto woli, rozwój ale niezbyt ogólny. Taki kierunek pozwala skupić się
na wykonywanej przez siebie pracy bez jednoczesnego ryzyka wpadnięcia w rutynę. Dodatkowym,
choć niebagatelnym atutem, jest brak zbędnej ilości gadżetów w szafie…
A jakie
jest wasze zdanie na ten temat?